Co znaczy esej Mary Weiland do mnie, partner alkoholika
W poniedziałek, 7 grudnia, Rolling Stone opublikował list napisany przez Mary Forsberg Weiland i jej dwoje nastoletnich dzieci, Noah i Lucy, o śmierci swojego byłego męża - i ich ojca - Scott Weiland (najlepiej znany jako główny wokalista Stone Temple Pilots). Esej Mary Weiland poprosił media, aby nie gloryfikowały śmierci jej byłego męża, a jej intencja była jasna, przynajmniej dla mnie: została napisana, aby przekazać bolesną prawdę o nałogu, aby uświadomić chorobie i zwrócić uwagę na sposób my - jako społeczeństwo - umożliwiamy chorym. Sposób, w jaki nasza ignorancja utrwala cierpienie. Został napisany, by pomóc rodzinom w żałobie - pomóc im w próbach zrozumienia tragedii, tragedii, którą znosili przez wiele lat - i kiedy nie mówię palcami, i nie sugeruję, że społeczeństwo jest winne dla śmierci Scotta, zostałem poruszony przesłaniem Maryi. Było odważne i odważne, ale nie wszyscy się zgadzają. Wielu komentatorów raniło ją za udostępnienie tego listu "zbyt wcześnie", niektórzy nazwali ją wkurzającą, skąpą i "zgorzkniałą byłą żoną", a inni nazwali ją "brakiem szacunku". Inni oskarżyli ją o zniszczenie życia jej dzieci, zatruwają ich pamięć o ojcu.
Łał. Wiedziałem, że nie powinienem czytać komentarzy.
Być może tylko ci, którzy przeżyli dzień w butach Maryi, mogą zrozumieć - może tylko ci, którzy widzieli skutki nałogu z pierwszej ręki, mogą to zrozumieć - i ja to rozumiem. Rozumiem smutek, gniew i ból. Rozumiem smutek, ból serca i udrękę. Rozumiem, ponieważ jestem żoną alkoholika. Jestem kobietą, która wyszła za mąż za chłopca, chłopca, który stał się mężczyzną uzależnionym, mężczyzną z problemem alkoholowym. Jestem kobietą, która patrzyła, jak mężczyzna, którego kocha, powoli się zabija. Jestem kobietą, która, podobnie jak Maryja, została i założyła rodzinę z aktywnym pijącym. I choć nie zawsze jestem dumny z tego, że jestem tą kobietą, wiem, że istnieje powód, dla którego stałem się nią.
Zacząłem spotykać się z moim mężem, mając zaledwie 17 lat. Byliśmy nieśmiałą, nieprzystosowaną społecznie młodą dziewczyną - dziewczyną, która kochała śpiew i poezję oraz Leonardo DiCaprio - i był bardzo moim lustrem, choć jego miłość polegała na wrestlingu, a nie na Leo. Wspieraliśmy się nawzajem, dbaliśmy o siebie nawzajem, pokochaliśmy się nawzajem, ale kłopoty zaczęły się, gdy próbowaliśmy ratować się nawzajem.
To w liceum pierwszy raz zobaczyłem go pijącego. To nie było w nadmiarze; to była rzecz społeczna, impreza. Chodziło o złamanie zasad. Chodziło o "obluzowanie się i kopanie", a chodziło o to, żeby być "lepszymi" wersjami nas samych - zabawnymi, towarzyskimi i nieskrępowanymi, a więc alkohol doprowadził nas do wiary.
Kiedy poszliśmy na studia, impreza trwała dalej, a kiedy skończyliśmy 21 lat, wszystkie zakłady były wyłączone. Po pracy wychodzimy na drinki i pijemy, kiedy wróciliśmy do domu. To było ważne. I przez jakiś czas dobrze się bawiliśmy. Byliśmy młodzi i głupi. Byliśmy "pijani i zakochani" (tak jak Mary, umożliwiłem swojemu "uzależnionemu", piłem z nim, piłem obok niego, chroniłem go i kłamałem dla niego, nie jestem z tego dumny, ale to jest prawda - ważna prawda.)
Ale po pewnym czasie - po kilku latach upijania się i zamroczeniach - przestało być zabawą, przynajmniej dla mnie. Kluby, bary i festiwale piwa były mile widziane, a ja znalazłem się o wiele szczęśliwszy zwinięty na mojej kanapie, oglądając powtórkę Family Guy lub czytając książkę, a następnie udając się do Whiskey Tango lub do miasta. Różnica między mną a moim mężem polegała na tym, że mogłem przestać. Mógłbym pójść bez picia lub "po prostu mieć". Nie mógł. Zawsze istniała potrzeba drapania, dziura, którą musiał wypełnić (i był zmuszony wypełnić to w jedyny sposób, jaki wiedział: z gorzałą wodą).
Nałogi leży tobie. Manipuluje tobą i tymi, którzy są wokół ciebie, i sprawia, że robisz głupie rzeczy, urojenia. Rzeczy, które uważasz za pomocne, okazują się równie chore. Mówi ci, że masz kontrolę - i zmusza innych do wiary w to. Ale po 10 latach prosi go, żeby przestał, błagając go, by przestał, próbując go nakłonić do zatrzymania, byłam równie chora jak on: był chory na alkoholizm, a ja byłam pod wpływem efektów współzależności. Uwierzyłem, gdy patrzyłem, jak pije - gdy towarzyszyłem mu podczas picia - mogłem kontrolować jego picie; Mogłabym go powstrzymać przed piciem. Sprawdziłbym zegar, zanim otworzyłby swoje piwo i policzył minuty, zanim wstał, by dostać kolejną. Sugerowałbym, żeby "się uspokoił". Moja choroba stała się równie podstępna jak jego.
Mieszkać z uzależnionymi wydaje się, że toniesz. Codziennie walczycie, by odetchnąć, ale każdego dnia przysłowiowy sh * t wyskakuje wprost z was. Walczycie i walczycie, ale donikąd. Dajesz z siebie wszystko, ale ledwo kroczycie po wodzie. Ledwo żyjesz.
Walczyłem, bo musiałem. Znałem dobrą osobę, mądrą osobę, słodką osobę, którą był. Widziałem przeszłość choroby i jego duszy. Widziałem chłopca, którym był, a nie człowieka, którym się stał. W końcu jednak nawet nadzieja nie wystarczyła. Uwierzyłem, że jego picie było moją winą. Zawiodłem go - jako jego przyjaciel i jego żona. Nie mogłem go powstrzymać. Nie mogłem go uratować, a poczucie winy stało się bardziej, niż mogłem znieść. Zamiast odejść, pomyślałem o samobójstwie, ponieważ nie byłem dość silny, by odejść; Nie byłem wystarczająco silny, by się poddać - co znaczyło, że oznaczało to "opuszczenie go", oznaczało to, że rezygnowałem z niego i miałam szansę, by mu się poprawiło.
Zamiast samobójstwa założyliśmy rodzinę.
Czy to chore? Prawdopodobnie, ale część mnie miała nadzieję, że dziecko go zmieni. Zawsze mówił, że nie będzie pił z dzieckiem. Nie zrobiłby - i nie mógł - zrobić tego dzieciakowi. Jeśli dziecko może go uratować, może jest nadzieja. Może nie musiałem patrzeć, jak umiera.
A ona była tego rodzaju motywacją. Zaraz po pierwszych urodzinach mojej córki mój mąż znów znalazł się w "dzień po" osłupieniu. Znalazł moją obrączkę na stoliku obok niego. Usłyszał, że mówię mu słowa, które wypowiedziałem od lat, nie mogłem już tego zrobić. Wychodziłem. Ale tym razem było inaczej. Stawką było więcej - dla mnie i dla niego - i nie mógł już więcej znieść. Nie chciał już tego robić.
Poddał się. Przyznał, że był bezsilny wobec alkoholu, a dzisiaj jesteśmy trzeźwi i liczymy rok.
Powiedział, że uzależnienie jest chorobą trwającą całe życie. Skutki jego alkoholizmu wciąż utrzymują się, kłamstwa jego choroby wciąż utrzymują się i nie ma obietnic na jutro. Nie ma żadnych gwarancji. Dzisiaj mam szczęście, ponieważ mój mąż mógł być Scott. Nadal mógł pić. Mógł być moim byłym i prawie nim był. Mógł umrzeć. I podczas gdy my jesteśmy lepsi - lepsi niż kiedykolwiek wcześniej - wciąż naprawiamy szkody wyrządzone przez tę chorobę. Nadal pracujemy nad budowaniem wiary i nadziei, zaufania i - w niektóre dni - nawet miłości.
Zimna i bezduszna rzeczywistość tej choroby polega na tym, że rzeczy, których nie pamięta, są tymi samymi rzeczami, których nie mogę zapomnieć - i pamiętam wszystko. Ale nie piszę tego dla mojej rodziny, dla Marii, ani nawet dla rozwścieczonych fanów Scotta - tych, którzy walczą z byłym Scottem, próbując pogodzić się z tragedią w jedyny sposób, jaki wie - jak to piszę dla wszystkich innych kobiet i mężczyzn i dzieci żyjące w cieniu uzależnienia. Ludzie połknięci przez chorobę, której nie mają i nie rozumieją. Piszę to dla każdego, kto czuje się nie do zniesienia, dla każdego małżonka lub rodzica, który czuje się beznadziejnie, i dla każdego dziecka, które sądzi, że jest samotne.
Zdjęcie: Quinn Dombrowski, Rafiq Sarlie / Flickr; Pixabay, Sebastian Pichler / Unsplash