Nasza skalista droga do rodzicielstwa, przez Indie
Kiedy mówię ludziom, że mieszkam w Indiach od kilku lat, patrzą na mnie z podziwem. Rozkoszują się moimi egzotycznymi opowieściami i śmieją się z moich zabawnych anegdot. Ale kiedy mówię ludziom, że przeszedłem leczenie płodności w Indiach, patrzą na mnie tak, jakbym był szalony.
"Dlaczego nie poleciłeś z powrotem do świata?" ludzie pytają. "Jak było?"
Tak to wyglądało.
Nad wejściem do kliniki płodności wisiał kraciasty znak z farbą. Muchy z pobliskiej kupki gnijących śmieci przepędziły mnie przez drzwi. Po ryczku ryknęły przelewające się w uszach riksze przejeżdżających ryksz i trąbienie ciężarówek. Inni pacjenci obrzucali rozdrobniony blat, ich ciała przepychały się, a ich ramiona wymachiwały dokumentami medycznymi pod nosem recepcjonistki. Kiedy skończyłem zaciętą walkę o rejestrację, moje imię zostało wpisane w książeczkę z nazwiskiem, a recepcjonista skinął głową w kierunku zatłoczonej poczekalni: "Usiądź".
Co jeśli nie mogę mieć dziecka? Zapytałem siebie. To była moja trzecia runda inseminacji domacicznej (IUI) w klinice. Jeśli ta runda się nie powiedzie, mój mąż i ja powinniśmy omówić alternatywne rozwiązania. Ale się uda, próbowałem się przekonać. Ten miesiąc będzie zwycięski miesiąc.
Każdy, kto cierpi na niepłodność, wie, że rywalizacja o pomyślne zajście w ciążę powoduje napływ stresu. Emocje wznoszą się z nadziei w jednej minucie, w obawie przed niepowodzeniem w następnej, do upadków. Dodane próby z indyjską kliniką płodności zwiększyły moją krucjatę do rozmiarów olimpijskich. Nie chciałem przeciągać wyścigu dłużej niż to konieczne. Musiałem wygrać złoto.
IUI jest rzekomo "nieinwazyjną" terapią płodności, łagodniejszą wersją zapłodnienia in vitro (IVF), ale to, co nastąpiło, było dalekie od łagodności: wycieczka do kliniki ginekologa z "umytymi" mychem męża w ręce; próba zignorowania instrumentów medycznych znajdujących się w odciętym kartonie po mleku obok łóżka zabiegowego; igła o długości pałeczki przebijającej moją ścianę macicy; i napięcie w gardle, gdy próbowałem odpędzać łzy.
Nie było okien pozwalających na naturalne światło. Drapiąc się w wyświechtaną szatę, która wisiała na metalowym wieszaku na ścianie, położyłem się na żółknących prześcieradłach łóżka. Wpatrując się w pajęczynę zwisającą z sufitu, jej nici ciężkie od pyłu, moje palce zacisnęły się, gdy zimna, falliczna różdżka ultradźwiękowa została wepchnięta we mnie.
Lekarz przerwał moje myśli: "Porozmawiaj ze swoim ginekologiem o IVF."
I to było to. Wszystkie moje nadzieje na sukces IUI zmiażdżyłem jednym zdaniem. Moje sny o biologicznym dziecku zostały roztrzaskane, ponieważ wiedziałem, że nie jestem gotowy, aby być kandydatem w grze IVF. Chociaż mogłem polecieć do domu na Świat w celu leczenia lub udać się gdzieś bliżej, takie jak Singapur, lśniąca klinika i uspokajający sposób lekarstwa lekarza nie zmieniłyby ani nie złagodziłyby bólu. Znałem zbyt wiele historii przyjaciół, którzy jeździli emocjonalnym roller coasterem niepłodności.
Przyjaciel z Sydney wykupił drugi kredyt hipoteczny, aby zapłacić za trwające leczenie IVF. W końcu zrezygnowała. Inny zrobił 17 rund bez powodzenia. Żona mojego kolegi zmieniła się w demona hormonalnego podczas leczenia, a wszystko, co z tego wyszło, było ciałem pełnym narkotyków. Znajomy miał szczęście po raz pierwszy, ale nikt nie wie, kto zostanie nagrodzony, a kto nie. To jak gra w rosyjską ruletkę i nie jestem hazardzistą.
Kiedy kwestionowałem znaczenie rodziny, prześladowały mnie obrazy indyjskich żebraków i sierot: ich ściągnięte oczy, smutek wyryty w ich twarzach. Spotkałem porzucone dzieciaki z zabrudzonymi ubraniami i cieknącymi nosem, ukazujące blizny przeszłości. Dotknąłem zmierzwionych włosów młodej dziewczyny w dziecięcym domu, z włosami, które wołały o rękę matki. Dlaczego nie wziąłbym jednego z tych osieroconych dzieci z równania?
Mógłbym raczej pielęgnować życie niż tworzyć życie. Czy nie ma większego sensu dawanie dziecku kochającej rodziny zamiast próbowania biologicznego dziecka miesiąc po miesiącu? Chciałem mieć dziecko, ale IVF nie było jedyną opcją.
"Zaakceptujmy dziecko" - powiedziałem do mego męża.
"W porządku, " powiedział.
To było tak proste. To był po prostu inny sposób tworzenia rodziny.
Rozpocząłem proces adopcji z lekkim sercem, połykaniem książek na temat adopcji transracjalnej i badaniem problemów z przywiązaniem i klejeniem. Ale niektórzy przyjaciele i członkowie rodziny byli mniej pewni.
"Czy naprawdę możesz kochać dziecko, które nie jest twoje?" jedna osoba zapytała.
"Spróbowałbym IVF", powiedział inny.
"Ale nie poznasz rodu dziecka."
"Czy znasz ryzyko rozwojowe dzieci z sierocińców?"
Nauczyłem się rzucać te martwe komentarze. Mój mąż kazał mi pływać w oceanie niewiernych; Płynna, pomimo fal i formalności biurokratycznych.
Nieprzewidziany prąd zabrał nas z Indii do Kambodży, ale podróż była tego warta, kiedy przyprowadziła dziewczynkę z przypływem. Moje oczy wypełniły się łzami, gdy tylko ujrzałem jej wielkie opalizujące oczy. Była urocza. Uśmiechnąłem się, kiedy spojrzała na mnie. Czułem, jak ciepłe obmycie miłości pieści moje ciało, gdy zachichotała. Pewnego dnia przeszedłem z tego, że jestem bezdzietną kobietą, a potem zasiadłem w zakochanym rodzicu. Nie mogłem więcej kochać mojego dziecka.
Mogę teraz powiedzieć wszystkim naiwnym, że nie ma znaczenia, czy twoje dziecko jest adoptowane, czy biologiczne. To jest ten sam rodzaj miłości. Kiedy moje dziecko się uśmiechnęło, moje serce zapłonęło. Kiedy moja córka obudziła się w nocy, ująłem ją za rękę i pogłaskałem ją po plecach, zmuszając do snu. Kiedy zaczęła chodzić, unosiłam się nad nią jak żyrafa-matka.
Rodzice adopcyjni i biologiczni cieszą się tymi samymi cennymi chwilami. Napotykają podobne walki. Ludzie mogą patrzeć na moją przybraną rodzinę - mam teraz dwie adoptowane córki, Sopheę, 6 i Jasmine, 5 - i przekonaj się, że posiadanie adoptowanego dziecka nie jest gorsze od urodzenia dziecka. Sens rodziny to miłość, a nie DNA.
Ten artykuł po raz pierwszy pojawił się w Sunday Life.